email

51217 .. ..

Kilka opwięści

O Dziadku i Babci (Paweł Czarny, Joanna Skotnicka)

O moim dziadku, a Ojcu mojej Mamy, Pawle Czarnym (a tak naprawdę, zgodnie z akcentem używanym na terenach zabugowskich  Pawle Czornij).

              Paweł w okresie pierwszej wojny światowej został wzięty do wojska Cesarstwa Austriackiego. Jego losy z tych czasów nie są mi dokładnie znane, ale jedna opowieść pozostała w pamięci potomnych.

Historia ta wydarzyła się, gdy mój dziadek - Paweł Czarny wraz z dwoma kolegami znalazł się na terenach Jugosławii, w jakimś bliżej nieznanym mieście. Koledzy wyczekiwali w parku na kogoś, kto dałby im pracę. Pewnego razu do roześmianej trójki przyjaciół podszedł nieznany mężczyzna i zapytał: -Czy między wami nie ma lekarza?  Młodzieńcy byli zaskoczeni, ale myśl o kolejnych dniach głodu podsunęła im szelmowski pomysł.

 Paweł odpowiedział: - Ja byłem lekarzem. Nieznajomy wyłuszczył mu problem, jaki miał z swoją córką.  Sprawa w skrócie wyglądała tak: dziewczyna miała intensywny trądzik młodzieńczy, który okrutnie jej doskwierał, gdyż całą twarz miała wysypaną pryszczami. Paweł oświadczył, że posiada dość kosztowny, lecz niezawodny specyfik na tego rodzaju schorzenie. Dziadek oddalił się na chwilę od grupy i już po chwili pojawił się z butelką preparatu, który miał wyleczyć pannę. Zalecając okłady „doktor” sfinalizował transakcję, po czym pośpiesznie oddalił się ze swoimi kompanami.  Jak się później okazało żołnierze Jego Cesarskiej Mości sprzedali cudowny preparat w postaci butelki z własnym moczem.

Po jakimś czasie panowie lekarze zabijając nudę i szukając zajęcia natknęli się przypadkowo na swego klienta. Na jego widok zgodnie postanowili wziąć nogi za pas, lecz ojciec dziewczyny ruszył w pogoń za nimi wykrzykując: -Poczekaj, gde uderajesz?!  Zaskoczeni spotkaniem młodzieńcy spostrzegli, iż ów człowiek nie wydaje się być zły. Postanowili porozmawiać z nim, tym bardziej że był sam, więc nie mieli się czego bać. Zatrzymali się, a ów człowiek dobiegł do nich z uśmiechem wymalowanym na twarzy i uradowany zawołał: - Chłopcy moja córka jest wyleczona! Zapraszam na poczęstunek do domu.

Paweł wraz ze swoimi kamratami jeszcze wiele razy szukali zajęcia w dalekim kraju.  Dziadek pracował między innymi jako piekarz, lecz i w piekarni trudno było ukryć brak znajomości profesji. Po latach tułaczki z bagażem doświadczeń wrócił na tereny rodzimego Buczacza.

Mój dziadek przez wiele lat terminował u swego wuja weterynarza, gdzie posiadł znajomość obchodzenia się ze zwierzętami, a w szczególności upodobał sobie konie.

Wuj pozostawił mu w spadku dom w Bobulińcach. Dziadek Paweł wyremontował domek, postawił bardzo charakterystyczne ściany z białego kamienia (opoki).

Pierwsza żona Pawła - Tekla urodziła mu pięcioro dzieci. Paweł miał jeszcze jedno zamiłowanie, które jak się później okazało, znacząco wpłynęło na losy jego żony Tekli i ich dzieci - tą miłością była muzyka. Dziadek grał na cymbałach po karczmach i weselach, przez co do domu wracał i po tygodniu. Tekla w krótkim czasie po urodzeniu piątego dziecka śmiertelnie zachorowała, a to, co ciemnota ludzka zrobiła z niemowlęciem woła o pomstę do nieba! Zaraz po zgonie Tekli, zgromadzone „mądre” sąsiadki poradziły by przystawić nieustannie płaczącego noworodka do piesi martwej matki by się uspokoiło, skutek tych fatalnych praktyk był taki, że niemowlę po paru dniach także zmarło.

Moja Babcia Joanna Skotnicka miała już 31 lat, gdy wyszła za mąż za Pawła.  Najczęściej przebywała w kościele, a jej planem życiowym było wstąpienie do zakonu, lecz nie mogła zrealizować swych marzeń, bo nie miała pieniędzy na posag (wpisowe), który był konieczny.

Za namową miejscowego księdza, który poprosił Joannę by pomogła Pawłowi w wychowaniu czwórki sierot, Joanna poślubiła Pawła. Joanna jeszcze długo po ślubie nie godziła się na wspólne sypianie z mężem. Po jakimś czasie pokochała jednak dziadka, a z miłości tej poczęło się dwoje dzieci: syn Michał i córka Janina (moja Mama).

Paweł chcąc uczcić pamięć swojej zmarłej żony Tekli, postanowił nadać swojej najmłodszej córce imię po pierwszej żonie, lecz ksiądz, który udzielał sakramentu chrztu zaoponował, że nie ochrzci dziewczynki o tak nieładnym imieniu. Zaproponował więc rodzicom, aby nadali dziecku imię Janina. Propozycja ta to spodobała się zarówno Joannie, jak i Pawłowi – tak więc moja Mama Janina swoje imię zawdzięcza interwencji księdza.

Babcia nie godziła się na wielodniowe wojaże dziadka z cymbałami po weselach i zdecydowanie zabraniała  grywać w karczmach. Paweł podporządkował się woli żony, wolny czas poświęcając kolejnej swojej miłości - leczeniu zwierząt a przede wszystkim koniom .

              Pewnego dnia Janina ze swym ojcem Pawłem i mamą Joanną pojechali do Buczacza (Mama chciała jeździć wszędzie  z ojcem). Furmanka wjechała na plac, gdzie gromada ludzi i wojskowych gorąco dyskutowała nad leżącym koniem. W mieście stacjonowało Wojsko Radzieckie, które dopiero co przegoniło Niemców z miasta. Paweł usłyszał, że jeden ze zgromadzonych proponuje zastrzelenie konia. Nie wytrzymał więc i ruszył zdecydowanie do zgromadzonych zabierając teczkę z wozu, z którą się nigdy nie rozstawał. Wypytał żołnierzy co się działo z koniem, a następnie z teczki wyjął jakieś narzędzie i wbił koniowi w szyję, zaczęła lecieć krew pulsującą strużką. Dziadek przez chwilę przyglądał się zabarwieniu krwi po chwili stwierdził, że wystarczy. Założył opatrunek na niewielką ranę, poprosił by licznie przyglądający się całemu zajściu tłum, zrobił więcej miejsca. Koń zaczął energicznie kopać kopytami, na co niektórzy stwierdzili, że zwierzę zdycha i są to jego ostatnie podrygi, lecz po chwili ku zdumieniu wszystkich koń zerwał się na równe nogi.  Zgromadzeni poklepywali Dziadka po plecach i gratulowali mu trafnej diagnozy, i odwagi w tak radykalnym sposobie leczenia. Po tym wydarzeniu przez parę dni Dziadek gościł Rosjan w swoim domu, opowiadał im o swoich metodach leczenia i diagnozowania chorób koni.

Dni, a jeszcze bardziej noce po opuszczeniu Buczacza przez Armię Radziecką, podążającą za uciekającymi Niemcami, stały się czasem strachu i bezsilności Polaków mieszkających na tych terenach. Ta bestialska nienawiść Ukraińców do sąsiadów Polaków dotknęła i naszą rodzinę.

Zewsząd docierały wieści o strasznych mordach na Polakach, bandyci przychodzili w nocy, grabili polskie domy i mordowali nie oszczędzając nikogo.

Joanna i Paweł wysyłali swoje najmłodsze dziecko Janinę na  noc do  zaprzyjaźnionej rodziny ukraińskiej - Sokołowskich. Janina, co ranek wracała do domu z duszą na ramieniu nie wiedząc co zastanie i pewnego dnia jej oczom ukazał się straszny widok.

Dom był splądrowany w kuchni ujrzała zakrwawione ciała matki i ojca, na szczęście żyli.  Stan ojca był znacznie gorszy niż matki, musiał mieć jakieś obrażenia wewnętrzne i już do końca swoich dni nie podniósł się z łóżka, Paweł ciągle powtarzał: Janiu musisz stąd uciekać. Matka Joanna też była dotkliwie pobita, jej ciało było zakrwawione nie miała w co się ubrać, bowiem wszystkie ubrania zostały rozkradzione. Znalazła jakiś kawałek szmaty, która wcześniej była workiem na kartofle i wreszcie mogła zdjąć zakrwawioną i porwaną koszulę. Paweł prosił swoją żonę by zabierała dzieci i uciekała na zachód. Joanna jednak odpowiadała że nigdy go nie zostawi  samego, będzie z nim bez względu na wszystko.

Błyski zapisane w pamięci młodej dziewczyny niech trafią, jak kule karabinu w serca oprawców, a  pozostaną w pamięci potomnych, by te czasy w których zabrano Polakom godność człowieka nie były nieznane:

Machnicki żona Dominika zastrzelona przez drzwi a mąż wyjechał z ocalonym dzieckiem do Kanady.

Pacholik matka i ojciec zabici dzieci Konstanta i Jan ocalili się dzięki temu, że łóżko się załamało – deski złamały od ciosów siekiery, które szczęśliwie minęły leżące tam dzieci, ojcu odrąbano głowę na progu domu.

Orteńska Czesława zastrzelona na dachu serią, chciała się skryć na strychu przed Ukraińcami, matka tylko ranna ocalona,

Zimroz Anna zastrzelona upadła na kołyskę, gdzie było dziecko, jej mąż Stach wrócił do domu i odkrył zamordowana żonę a pod nią żywą córką Józię.

We wsi Bobulińce jednej nocy zamordowano 38osob.

Wspomnienia w Wierszu z Czasów Wojny