Cztery pory roku
O jaka była jesień w roku trzydziestym dziewiątym,
tak smutna i stęskniona,
jak matka , której śmierć zabrała,
najmilsze dziecię z łona.
O jaka była zima, jak noc ciemna, ponura,
jak dom z żelazną kratą w oknie, smutna,
jak płaczące dziecię, któremu łzy zamarzły w sople.
O jaka była wiosna, jak zwykła zieleń ją pokryła,
deszcz ją skropił i słońce nagrzało,
zakwitły kwiaty ich kielichy przepełnione krwawą rosą,
nie było na stołach z nich bukietów,
z nich wieńce były splatane, choć świat był miły,
to wiosna, a kwiaty na mogiły.
O jakie było lato, złote, srebrne kłosy pokryły pola,
na chleb czekały miasta i sioła.
Kłosy smutno brzęczały, jakby chciały wysypać ziarno na pole.
Z życzliwości dla gospodarzy,
nie będzie chleba, choć będzie w stodole.
Przeminęło lato, jak noc nieprzespana,
jak sierota za włosy przez macochę targana.
I tak dookoła, gdzie sny , gdzie mąż, matka, żona woła.
Gdzie rodzina, gdzie dom, gdzie wiosna wesoła.
Po tak wielkiej burzy rycerze powstali,
za jesień i wiosnę krew, życie oddali.
Choć żałoby wstęga do granic sięgała.
Bukiet z róż czerwonych i chwałę dostała.
W czterdziestym piątym roku cudem się zdarzyło ,
z czarnych chmur najjaśniej słońce zaświeciło.
Majowy deszcz zmywa krwią splamioną ziemię.
Z bukietem kwiatów w ręku stało ludzkie plemię.
O wiosno wiosno tyś najdroższa była,
taki bul na sercu w radość zamieniła.
Znów jak dawniej wiosną zakwitły kwiaty,
latem złote, srebrne kłosy, niebieskie bławaty.
W całej Europie białe gołębie latały,
i na wszystkie cztery pory roku pokój zwiastowały.